Pewnego ranka, patrząc przez okno szparkami swoich jeszcze niedokładnie otwartych ocząt, zapewne z powodu upiornej godziny, ukazał mi się taki oto obrazek: trzy czarne koty ganiały się po podwórku sąsiedniego domu. Dobrze je było widać, bo chodnik pokryty był grubą warstwą świeżego, białego śniegu.
Nagle zaczął biec za nimi mały piesek typu maltańczyk. Chciał pogonić ze swojego terenu te wstrętne kociska, to przecież on jest panem psem i musi dyktować warunki.
Lecz ostatni czarny kot, prawie dwa razy większy od pieseczka, zahamował ostro, słysząc szczebiot małego, groźnego pogromcy kotów. Przejechał kawałek na śliskim śniegu, wyprężył grzbiet i odwrócił się gwałtownie, z wściekłością w swych zielonych oczach, zarzucając grzywką, której nie miał.
Musiał wyglądać groźnie, bo piesek też ostro zahamował, przestał ujadać i skierował swe kroki ku pobliskiemu zwałowi śniegu, uświadamiając sobie i innym, że właśnie akurat tam jest coś potwornie interesującego, a nie jakiś tam czarny kot.
Kot widząc swe zwycięstwo radośnie popląsał za towarzyszami zabawy.
Piesek musiał być sfrustrowany. Miał być super bohaterem, a wyszło dość głupio. Rozejrzał się na wszelki wypadek czy ktoś to widział, podkulił ogonek i udając, że nic nie miało miejsca, pobiegł w drugą stronę.
Czesc Zuzia, ciesze sie bardzo, w koncu bede wiedziala co u was slychac :) Powodzenia w pisaniu! Pozdarwiam, Daga
OdpowiedzUsuńDzięki! No na pewno jest to jakieś alternatywne źródło informacji, całusy!
OdpowiedzUsuń