Siedząc na dziecięcym krzesełku w półmroku, z początkami chrypki, czytałam już chyba dziesiąty z kolei rozdział, lecz nadal duże, orzechowe oczęta, patrzyły z zaaferowaniem na mnie zza barierki piętrowego łóżka, czekając na dalsze perypetie Ani i Kici.
Głośno wypowiadając czytane słowa, myślałam, dlaczego córcia jeszcze nie zasnęła, przysięgając, że następnym razem wezmę do czytania sprawozdanie z obrad sejmu. Może wtedy szybciej pójdzie.
Po krótkim proteście, zakończyłam rozdział, tłumacząc, że jeśli dziś przeczytam wszystko, jutro będziemy powtarzać rozdziały, więc lepiej zostawić na jutro coś nowego. Jeszcze tylko odpowiedziałam na parę egzystencjalnych pytań i wyszłam z pokoju. Po chwili córeczka już spała.
Po jakimś czasie okazało się, że nie była to perfidna złośliwość pięcioletniego dzieciątka, które z premedytacją i wrodzonym urokiem chciało pozbawić rodziców wieczoru we dwoje. Moja córeczka przyswajała sobie tekst ucząc się go na pamięć. Okazało się to po jakimś czasie, kiedy nagle, w trakcie rysowania, zaczęła cytować tę powieść z arcymistrzowskim talentem aktorskim. Było to tyle zaskakujące, co miłe i teraz wiem, że opłaca się czasem nadwyrężyć gardło, w imię wyższych wartości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz