czwartek, 14 lutego 2013

Być jak stewardessa

Wspominam czasy kiedy bladym jak papier ryżowy świtem, z walizką turkoczącą na całe osiedle, pędziłam na szpileczkach do pracy. Niekiedy, tak około 4:15, musiałam się zerwać, by za godzinę stawić się w pełnym rynsztunku, w małym pokoiku odpraw załóg lotniczych.
Najważniejszy był schludny mundur, starannie umalowane oko, idealna fryzura czy słońce, czy deszcz, nieodpryśnięty lakier na paznokciach, promienny uśmiech w pierwszych promieniach porannego słońca i świeżość na policzkach.
A tak by się chciało jeszcze chwileczkę pospać...
Atmosferę ratowała mocna, czarna kawa i brak czasu na rozczulanie się nad swoim smutnym losem, bo pasażerowie tuptali już u progu drzwi samolotowych. Entuzjastycznie i sedrecznie powitany pierwszy pasażer ma zawsze szczęście (i rację) ale, po niemal setnym "dzień dobry" wypowiedzianym z szerokim uśmiechem, zaczynają drgać kąciki ust i pojawia się niebezpieczeństwo nieszczerości uśmiechu. A fason należy trzymać dalej.
Po wejściu wszystkich państwa trzeba koniecznie rozmasować zdrętwiałe mięśnie wokół ust, bo twarz przybiera nieco sztuczny wyraz.
A potem zaczyna się jazda bez trzymanki, szczególnie jeśli wszystkie miejsca są zajęte przez wygłodniałe towarzystwo a destynacja krótka.
Z gracją rozrzucane posiłki i napoje lądują na stolikach, żeby za chwilę być zebranym z trochę mniejszą już gracją. Zapałki podpierające znużone oczęta też są zbędne, ponieważ od czasu do czasu zjawia się ludek, który wykupił swój potwornie drogi bilet i "on żąda" oraz skuteczniej niż niejeden napój wysokoenergetyczny podnosi ciśnienie personelowi pokładowemu.
Wraz z ostatnim pasażerem spada również i adrenalina i wtedy trzeba uważać, żeby nie zasnąć zawisnąłwszy między fotelami pasażerskimi.
Zazwyczaj jednak nie ma na to czasu, gdyż trzeba się zmierzyć z rundą drugą w powrotnym rejsie.
Po przylocie makijaż nadal tkwi tam gdzie powinien, mundur nie został sfatygowany, fryzura też dała radę i już by się chciało wymknąć, lecz okazuje się, że trzeba powtórzyć tę najznakomitszą podróż bez chwili wytchnienia, w tą i z powrotem...
A jednak tęsknię do tej pracy i często spoglądam z rozrzewnieniem w niebo, gdy słyszę charakterystyczny i bliski mi ryk silników samolotu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz