Przy pierwszym dzieciątku, nie mialam czasu nawet na wizytę w toalecie. Dom wyglądał jakby właśnie złożyła mu wizytę Katrina, na obiad były kanapki z szynką (ze względu na szybkość przygotowania), rozwieszanie prania polegało na celnym rzucie na wieszak, prasowania nie było w ogóle, kurz zadomowił się na dobre. Trwało to ładnych parę chwil, gdy na powrót zaczęłam malować swe rzęsy, bo jak już pojawia się makijaż na twarzy, u mnie oznacza to ogarnięcie tematu dzieciowego.
Przy drugim potomku okazało się, że można i obiad ugotować i posprzątać domek.
Kiedy pojawiło się moje trzecie dziecię, zaczęłam pisać bloga.
Matematycznie rzecz ujmując, im więcej ma się dzieci, tym ma się więcej czasu, też dla siebie. Paradoks?
Kto wie, może przy czwartym dziecku, oprócz ogarnięcia dzieci i domu, będę miała czas na codzienny manicure i pedicure, nieśpieszne przejrzenie wszystkich interesujących mnie gazet i portali, malowanie obrazów, jogę, szydełkowanie i delektowanie się poranną kawą a wszystko to w tempie leniwca, tudzież misia koali, przgryzającego swój ulubiony eukaliptus.
Rany już trójka dzieci. To muszę chyba przyśpieszyć, bo przy jednym faktycznie nie ma czasu na nic :) Seb
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to możliwe ale prawdziwe, potwierdzone przez osoby z tzw. większą ilością potomstwa
OdpowiedzUsuń