środa, 20 lutego 2013
Pomysłowość producentów zabawek
Mój synek dostał od świętego Mikołaja śliczną żabkę księżniczkę, bardzo znanej firmy, do zawieszania w łóżeczku lub wózku. Na szczęście jest jeszcze za mały by ją pocałować, ale na wszelki wypadek trzymam ją poza zasięgiem małej, tłuściutkiej rączki. Syneczek bardzo polubił żabeczkę, razem sobie gadają, czasem też do niej śpiewa niczym Romeo pod oknem Julii. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden szczegół: żabka zaczepiona jest na kolorowej wstążce kończącej się klipsem. Kiedy pociągnie się za żabsko trzymając za klips, wstążka się naciąga, po czym żabka wraca w konwulsjach do poprzedniego położenia. Masakra! Skojarzenie z żabim wisielcem nasuwa się samo. I przyznam szczerze, że mam dylemat czy schować tą zabawkę czy zostawić, karcąc się za makabryczne skojarzenia?
wtorek, 19 lutego 2013
Super bohater
Pewnego ranka, patrząc przez okno szparkami swoich jeszcze niedokładnie otwartych ocząt, zapewne z powodu upiornej godziny, ukazał mi się taki oto obrazek: trzy czarne koty ganiały się po podwórku sąsiedniego domu. Dobrze je było widać, bo chodnik pokryty był grubą warstwą świeżego, białego śniegu.
Nagle zaczął biec za nimi mały piesek typu maltańczyk. Chciał pogonić ze swojego terenu te wstrętne kociska, to przecież on jest panem psem i musi dyktować warunki.
Lecz ostatni czarny kot, prawie dwa razy większy od pieseczka, zahamował ostro, słysząc szczebiot małego, groźnego pogromcy kotów. Przejechał kawałek na śliskim śniegu, wyprężył grzbiet i odwrócił się gwałtownie, z wściekłością w swych zielonych oczach, zarzucając grzywką, której nie miał.
Musiał wyglądać groźnie, bo piesek też ostro zahamował, przestał ujadać i skierował swe kroki ku pobliskiemu zwałowi śniegu, uświadamiając sobie i innym, że właśnie akurat tam jest coś potwornie interesującego, a nie jakiś tam czarny kot.
Kot widząc swe zwycięstwo radośnie popląsał za towarzyszami zabawy.
Piesek musiał być sfrustrowany. Miał być super bohaterem, a wyszło dość głupio. Rozejrzał się na wszelki wypadek czy ktoś to widział, podkulił ogonek i udając, że nic nie miało miejsca, pobiegł w drugą stronę.
Nagle zaczął biec za nimi mały piesek typu maltańczyk. Chciał pogonić ze swojego terenu te wstrętne kociska, to przecież on jest panem psem i musi dyktować warunki.
Lecz ostatni czarny kot, prawie dwa razy większy od pieseczka, zahamował ostro, słysząc szczebiot małego, groźnego pogromcy kotów. Przejechał kawałek na śliskim śniegu, wyprężył grzbiet i odwrócił się gwałtownie, z wściekłością w swych zielonych oczach, zarzucając grzywką, której nie miał.
Musiał wyglądać groźnie, bo piesek też ostro zahamował, przestał ujadać i skierował swe kroki ku pobliskiemu zwałowi śniegu, uświadamiając sobie i innym, że właśnie akurat tam jest coś potwornie interesującego, a nie jakiś tam czarny kot.
Kot widząc swe zwycięstwo radośnie popląsał za towarzyszami zabawy.
Piesek musiał być sfrustrowany. Miał być super bohaterem, a wyszło dość głupio. Rozejrzał się na wszelki wypadek czy ktoś to widział, podkulił ogonek i udając, że nic nie miało miejsca, pobiegł w drugą stronę.
poniedziałek, 18 lutego 2013
Lato
Tęsknię za upalnym słońcem, letnim czasem, klapkami, wakacjami na południu Europy, nawet jeśli miałabym całe lato pracować przy zbieraniu winogron, mniam!
Kawka my love :*
Jest mała czarna, wytrawna z mlekiem, słodziutka z cukrem. Eleganckie espresso, smukła latte, wyborne machiato, zgrabna cappucino. Są udowodnione wartości zdrowotne kawy, jej pobudzające działanie, niezwykle walory smakowe, szczególnie, że przyrządzać ją można na tysiąc różnych sposobów, z dodatkiem wonnych przypraw.
Ale najpiękniejszy jest aromat świeżo mielonej, zaparzanej kawy. Jest tak smakowity, intrygujący, pobudzający i energetyczny, że mogłabym mieć takie perfumy, mydła, balsamy, proszki i płyny do prania, świeczki zapachowe, płyny do podłóg i odświeżacz do toalety.
Nie wiem jednak czy ukoiłoby to moje zmysły, bo jednak byłyby to podróbki, a jak wiadomo nic nie równa się oryginałowi, jak sam oryginał. Czyli ekspres do kawy z młynkiem. Mmmmmm, już się nie mogę doczekać, kiedy znów będę mogła zaparzyć sobie aromatyczną filiżankę mojej ulubionej kawki.
Ale najpiękniejszy jest aromat świeżo mielonej, zaparzanej kawy. Jest tak smakowity, intrygujący, pobudzający i energetyczny, że mogłabym mieć takie perfumy, mydła, balsamy, proszki i płyny do prania, świeczki zapachowe, płyny do podłóg i odświeżacz do toalety.
Nie wiem jednak czy ukoiłoby to moje zmysły, bo jednak byłyby to podróbki, a jak wiadomo nic nie równa się oryginałowi, jak sam oryginał. Czyli ekspres do kawy z młynkiem. Mmmmmm, już się nie mogę doczekać, kiedy znów będę mogła zaparzyć sobie aromatyczną filiżankę mojej ulubionej kawki.
Dlaczego warto czytać dzieciom?
Siedząc na dziecięcym krzesełku w półmroku, z początkami chrypki, czytałam już chyba dziesiąty z kolei rozdział, lecz nadal duże, orzechowe oczęta, patrzyły z zaaferowaniem na mnie zza barierki piętrowego łóżka, czekając na dalsze perypetie Ani i Kici.
Głośno wypowiadając czytane słowa, myślałam, dlaczego córcia jeszcze nie zasnęła, przysięgając, że następnym razem wezmę do czytania sprawozdanie z obrad sejmu. Może wtedy szybciej pójdzie.
Po krótkim proteście, zakończyłam rozdział, tłumacząc, że jeśli dziś przeczytam wszystko, jutro będziemy powtarzać rozdziały, więc lepiej zostawić na jutro coś nowego. Jeszcze tylko odpowiedziałam na parę egzystencjalnych pytań i wyszłam z pokoju. Po chwili córeczka już spała.
Po jakimś czasie okazało się, że nie była to perfidna złośliwość pięcioletniego dzieciątka, które z premedytacją i wrodzonym urokiem chciało pozbawić rodziców wieczoru we dwoje. Moja córeczka przyswajała sobie tekst ucząc się go na pamięć. Okazało się to po jakimś czasie, kiedy nagle, w trakcie rysowania, zaczęła cytować tę powieść z arcymistrzowskim talentem aktorskim. Było to tyle zaskakujące, co miłe i teraz wiem, że opłaca się czasem nadwyrężyć gardło, w imię wyższych wartości.
Głośno wypowiadając czytane słowa, myślałam, dlaczego córcia jeszcze nie zasnęła, przysięgając, że następnym razem wezmę do czytania sprawozdanie z obrad sejmu. Może wtedy szybciej pójdzie.
Po krótkim proteście, zakończyłam rozdział, tłumacząc, że jeśli dziś przeczytam wszystko, jutro będziemy powtarzać rozdziały, więc lepiej zostawić na jutro coś nowego. Jeszcze tylko odpowiedziałam na parę egzystencjalnych pytań i wyszłam z pokoju. Po chwili córeczka już spała.
Po jakimś czasie okazało się, że nie była to perfidna złośliwość pięcioletniego dzieciątka, które z premedytacją i wrodzonym urokiem chciało pozbawić rodziców wieczoru we dwoje. Moja córeczka przyswajała sobie tekst ucząc się go na pamięć. Okazało się to po jakimś czasie, kiedy nagle, w trakcie rysowania, zaczęła cytować tę powieść z arcymistrzowskim talentem aktorskim. Było to tyle zaskakujące, co miłe i teraz wiem, że opłaca się czasem nadwyrężyć gardło, w imię wyższych wartości.
piątek, 15 lutego 2013
Perypetie zdrowotne
-Kupa była?- próbował się dowiedzieć u Wietnamki z synkiem pielegniarz marszczac brew.
-ja nie rozumiem- wybąkała nieśmiało.
-doooobra, nie było- skwitował pielęgniarz.
-a u mnie była!- dumnie pochwalilam się jak pierwszoklasista i pupilek naszej pani. Pielęgniarz spojrzał dziwnie.
-to znaczy u synka, nie u mnie- dodałam, żeby nie było wątpliwości.
Tak było pierwszego dnia, gdy wylądowałam w szpitalu z dzidziulkiem zarażonym przez domowe starszaki na kilka upojnych dni i nocy.
Żeby było ciekawiej moją sąsiadką była wspomniana wyżej Wietnamka z synkiem z podobnymi objawami. Niestety, nie pogadałyśmy sobie.
W czasie całego pobytu wsłuchiwałam się w melodię jej ojczystego języka. Było to łatwe, bo moja współlokatorka konwersowała często przez telefon nad wyraz głośno, zmieniając intonację i modulując dźwięk wypowiadanych sylab. Brzmiało to jak orientalna pieśń, absolutnie niemożliwa do przelania na papier naszymi literkami.
Pani znała kilka słów, do których ja się dostosowałam, więc podstawowy dialog ułatwiający wspólne życie, mógł zaistnieć. Zajęło mi to chwilę ale potem wiedziałam, że: wieczorem zamykałyśmy światło, tabletka to personel szpitala łącznie z salową, mięso to miesiąc, a baba to niespodziewanie tata.
Na koniec dodam, że darzę tę panią wielkim szacunkiem za jej odwagę i stawianie czoła trudnej sytuacji w obcym kraju. Ja nawet nie wiem jak jest w jej języku "dzień dobry".
-ja nie rozumiem- wybąkała nieśmiało.
-doooobra, nie było- skwitował pielęgniarz.
-a u mnie była!- dumnie pochwalilam się jak pierwszoklasista i pupilek naszej pani. Pielęgniarz spojrzał dziwnie.
-to znaczy u synka, nie u mnie- dodałam, żeby nie było wątpliwości.
Tak było pierwszego dnia, gdy wylądowałam w szpitalu z dzidziulkiem zarażonym przez domowe starszaki na kilka upojnych dni i nocy.
Żeby było ciekawiej moją sąsiadką była wspomniana wyżej Wietnamka z synkiem z podobnymi objawami. Niestety, nie pogadałyśmy sobie.
W czasie całego pobytu wsłuchiwałam się w melodię jej ojczystego języka. Było to łatwe, bo moja współlokatorka konwersowała często przez telefon nad wyraz głośno, zmieniając intonację i modulując dźwięk wypowiadanych sylab. Brzmiało to jak orientalna pieśń, absolutnie niemożliwa do przelania na papier naszymi literkami.
Pani znała kilka słów, do których ja się dostosowałam, więc podstawowy dialog ułatwiający wspólne życie, mógł zaistnieć. Zajęło mi to chwilę ale potem wiedziałam, że: wieczorem zamykałyśmy światło, tabletka to personel szpitala łącznie z salową, mięso to miesiąc, a baba to niespodziewanie tata.
Na koniec dodam, że darzę tę panią wielkim szacunkiem za jej odwagę i stawianie czoła trudnej sytuacji w obcym kraju. Ja nawet nie wiem jak jest w jej języku "dzień dobry".
czwartek, 14 lutego 2013
Walentynki
Celna strzała Kupidyna, lub Amora (w zależności co komu bliższe, Rzym czy Grecja) niespodziewanie dosięgła i mnie. Kręci mi się w głowie, motyle latają w brzuchu, na policzki wystąpił gorący rumień - albo miłość albo grypa. Dziś już nic więcej nie napiszę...
Być jak stewardessa
Wspominam czasy kiedy bladym jak papier ryżowy świtem, z walizką turkoczącą na całe osiedle, pędziłam na szpileczkach do pracy. Niekiedy, tak około 4:15, musiałam się zerwać, by za godzinę stawić się w pełnym rynsztunku, w małym pokoiku odpraw załóg lotniczych.
Najważniejszy był schludny mundur, starannie umalowane oko, idealna fryzura czy słońce, czy deszcz, nieodpryśnięty lakier na paznokciach, promienny uśmiech w pierwszych promieniach porannego słońca i świeżość na policzkach.
A tak by się chciało jeszcze chwileczkę pospać...
Atmosferę ratowała mocna, czarna kawa i brak czasu na rozczulanie się nad swoim smutnym losem, bo pasażerowie tuptali już u progu drzwi samolotowych. Entuzjastycznie i sedrecznie powitany pierwszy pasażer ma zawsze szczęście (i rację) ale, po niemal setnym "dzień dobry" wypowiedzianym z szerokim uśmiechem, zaczynają drgać kąciki ust i pojawia się niebezpieczeństwo nieszczerości uśmiechu. A fason należy trzymać dalej.
Po wejściu wszystkich państwa trzeba koniecznie rozmasować zdrętwiałe mięśnie wokół ust, bo twarz przybiera nieco sztuczny wyraz.
A potem zaczyna się jazda bez trzymanki, szczególnie jeśli wszystkie miejsca są zajęte przez wygłodniałe towarzystwo a destynacja krótka.
Z gracją rozrzucane posiłki i napoje lądują na stolikach, żeby za chwilę być zebranym z trochę mniejszą już gracją. Zapałki podpierające znużone oczęta też są zbędne, ponieważ od czasu do czasu zjawia się ludek, który wykupił swój potwornie drogi bilet i "on żąda" oraz skuteczniej niż niejeden napój wysokoenergetyczny podnosi ciśnienie personelowi pokładowemu.
Wraz z ostatnim pasażerem spada również i adrenalina i wtedy trzeba uważać, żeby nie zasnąć zawisnąłwszy między fotelami pasażerskimi.
Zazwyczaj jednak nie ma na to czasu, gdyż trzeba się zmierzyć z rundą drugą w powrotnym rejsie.
Po przylocie makijaż nadal tkwi tam gdzie powinien, mundur nie został sfatygowany, fryzura też dała radę i już by się chciało wymknąć, lecz okazuje się, że trzeba powtórzyć tę najznakomitszą podróż bez chwili wytchnienia, w tą i z powrotem...
A jednak tęsknię do tej pracy i często spoglądam z rozrzewnieniem w niebo, gdy słyszę charakterystyczny i bliski mi ryk silników samolotu.
Najważniejszy był schludny mundur, starannie umalowane oko, idealna fryzura czy słońce, czy deszcz, nieodpryśnięty lakier na paznokciach, promienny uśmiech w pierwszych promieniach porannego słońca i świeżość na policzkach.
A tak by się chciało jeszcze chwileczkę pospać...
Atmosferę ratowała mocna, czarna kawa i brak czasu na rozczulanie się nad swoim smutnym losem, bo pasażerowie tuptali już u progu drzwi samolotowych. Entuzjastycznie i sedrecznie powitany pierwszy pasażer ma zawsze szczęście (i rację) ale, po niemal setnym "dzień dobry" wypowiedzianym z szerokim uśmiechem, zaczynają drgać kąciki ust i pojawia się niebezpieczeństwo nieszczerości uśmiechu. A fason należy trzymać dalej.
Po wejściu wszystkich państwa trzeba koniecznie rozmasować zdrętwiałe mięśnie wokół ust, bo twarz przybiera nieco sztuczny wyraz.
A potem zaczyna się jazda bez trzymanki, szczególnie jeśli wszystkie miejsca są zajęte przez wygłodniałe towarzystwo a destynacja krótka.
Z gracją rozrzucane posiłki i napoje lądują na stolikach, żeby za chwilę być zebranym z trochę mniejszą już gracją. Zapałki podpierające znużone oczęta też są zbędne, ponieważ od czasu do czasu zjawia się ludek, który wykupił swój potwornie drogi bilet i "on żąda" oraz skuteczniej niż niejeden napój wysokoenergetyczny podnosi ciśnienie personelowi pokładowemu.
Wraz z ostatnim pasażerem spada również i adrenalina i wtedy trzeba uważać, żeby nie zasnąć zawisnąłwszy między fotelami pasażerskimi.
Zazwyczaj jednak nie ma na to czasu, gdyż trzeba się zmierzyć z rundą drugą w powrotnym rejsie.
Po przylocie makijaż nadal tkwi tam gdzie powinien, mundur nie został sfatygowany, fryzura też dała radę i już by się chciało wymknąć, lecz okazuje się, że trzeba powtórzyć tę najznakomitszą podróż bez chwili wytchnienia, w tą i z powrotem...
A jednak tęsknię do tej pracy i często spoglądam z rozrzewnieniem w niebo, gdy słyszę charakterystyczny i bliski mi ryk silników samolotu.
środa, 13 lutego 2013
Dieta karmiącej mamy
Są różne szkoły na temat diety matki karmiącej piersią: jedni mówią, żeby na wszelki wypadek jeść tylko gotowanego kurczaka z marchewką. Inni z kolei doradzają jeść wszystko i w razie problemów brzuszkowych malucha, wyeliminować to, co mu szkodzi.
Z mojego doświadczenia wynika, że jednak ta druga szkoła jest skuteczniejsza. Bardzo ograniczona dieta ma tylko jeden plus-pozwala szybko zrzucić pociążowe kilogramy, ale na dłuższą metę nie jest dobra dla nikogo. Stosując metodę jedzenia wszystkiego trudno mi wrócić do sylwetki sprzed ciąży. I wtedy przypominam sobie o najlepszej diecie dla karmiących i odchudzających się - tzw. diecie ŻP. Efekt murowany!
Oto przykładowy jadłospis na jeden dzień, na podstawie którego można tworzyć własne wariacje:
Królewskie śniadanko:
Dwie kształtne kromki dostojnego chleba razowego posmarowanego z gracją masłem i wykwintną pastą jajeczną w składzie: jajko gotowane na twardo łączone za pomocą widelca z łyżką sera białego, przyprawione 3 łyżeczkami świeżej natki pietruszki i odrobiną oliwy.
Kremowy jogurt naturalny z łyżką otrębów żytnich przyozdobiony gdzieniegdzie suszonymi morelami.
Czarna kawa zbożowa z odrobiną mlecznej pianki.
Przekąska po śniadanku:
Egzotyczna sałatka owocowa (kiwi, banan, jabłko i 2 łyżki jogurtu naturalnego).
Przepyszny obiadek
Tradycyjna, przaśna zupa ogórkowa z ziemniaczkami, ugotowana na kurczkowym skrzydle.
Okrągłe pulpety z indyka na parze z kulkami z gotowanych buraczków i gałką kaszy jaglanej.
Wyśmienity kompot jabłkowy z goździkami.
Podwieczorek
Elegancki Pomidor pokropiony oliwą ze świeżą bazylią.
Dużo krystalicznie czystej wody mineralnej niegazowanej.
Kolacja przy świecach
Powabna bułka grahamka z masełkiem czosnkowym własnej roboty i plastrem schabu, pieczonego też w domu, szarmancko rzuconym na liść sałaty lodowej.
Dobrze zaparzona herbatka owocowa na dobranoc.
I na prawdę nie trzeba głodować, by nie zaszkodzić maleństwu, i wszystkim to wyjdzie na zdrowie!
Bon appétit
Z mojego doświadczenia wynika, że jednak ta druga szkoła jest skuteczniejsza. Bardzo ograniczona dieta ma tylko jeden plus-pozwala szybko zrzucić pociążowe kilogramy, ale na dłuższą metę nie jest dobra dla nikogo. Stosując metodę jedzenia wszystkiego trudno mi wrócić do sylwetki sprzed ciąży. I wtedy przypominam sobie o najlepszej diecie dla karmiących i odchudzających się - tzw. diecie ŻP. Efekt murowany!
Oto przykładowy jadłospis na jeden dzień, na podstawie którego można tworzyć własne wariacje:
Królewskie śniadanko:
Dwie kształtne kromki dostojnego chleba razowego posmarowanego z gracją masłem i wykwintną pastą jajeczną w składzie: jajko gotowane na twardo łączone za pomocą widelca z łyżką sera białego, przyprawione 3 łyżeczkami świeżej natki pietruszki i odrobiną oliwy.
Kremowy jogurt naturalny z łyżką otrębów żytnich przyozdobiony gdzieniegdzie suszonymi morelami.
Czarna kawa zbożowa z odrobiną mlecznej pianki.
Przekąska po śniadanku:
Egzotyczna sałatka owocowa (kiwi, banan, jabłko i 2 łyżki jogurtu naturalnego).
Przepyszny obiadek
Tradycyjna, przaśna zupa ogórkowa z ziemniaczkami, ugotowana na kurczkowym skrzydle.
Okrągłe pulpety z indyka na parze z kulkami z gotowanych buraczków i gałką kaszy jaglanej.
Wyśmienity kompot jabłkowy z goździkami.
Podwieczorek
Elegancki Pomidor pokropiony oliwą ze świeżą bazylią.
Dużo krystalicznie czystej wody mineralnej niegazowanej.
Kolacja przy świecach
Powabna bułka grahamka z masełkiem czosnkowym własnej roboty i plastrem schabu, pieczonego też w domu, szarmancko rzuconym na liść sałaty lodowej.
Dobrze zaparzona herbatka owocowa na dobranoc.
I na prawdę nie trzeba głodować, by nie zaszkodzić maleństwu, i wszystkim to wyjdzie na zdrowie!
Bon appétit
Najzdrowszy fast food na świecie - mleko mamy
O właściwościach odżywczych i zdrowotnych mleka mamy wiedzą prawie wszyscy zainteresowani. Karmienie piersią wpływa bardzo korzystnie na rozwój małego człowieczka.
Ja zaś chciałam się skupić na wygodzie, jaką daje karmienie naturalne.
Oprócz pewnej uciążliwości wydobywania biustu z ubrań, szczególnie zimą oraz sporadycznych wyrazów oburzenia na tę czynność, żywienie maluszków w ten właśnie sposób jest najszybszą i najzdrowszą metodą zaspokajania ich głodu.
Jest komfortowe dla obojga - mama nie musi zabierać ze sobą potrzebnych rzeczy (butla, proszek, ciepła woda) a maluszek nie czeka na zrobienie pokarmu, ma go od razu, od pierwszego głodowego jęknięcia. Szczególnie ważne jest to w środku nocy, pozwala uniknąć dźwięku syreny alarmowej, budzącej wszystkich, łącznie z sąsiadami i ich kanarkiem.
Mleko mamy jest zawsze świeże, o odpowiedniej temperaturze (nie parzymy nadgarstków), no i co najważniejsze, jest na każde zawołanie (przystawienie) w nieograniczonej ilości - nawet jeśli mamy małego pasibrzuszka.
Karmienie naturalne jest bardzo ekonomiczne, nic nie kosztuje, więc nie musimy zbierać rachunków do rozliczenia po osiemnastce dziecięcia, dostaje je od nas w gratisie.
Na zdrowie!
Ja zaś chciałam się skupić na wygodzie, jaką daje karmienie naturalne.
Oprócz pewnej uciążliwości wydobywania biustu z ubrań, szczególnie zimą oraz sporadycznych wyrazów oburzenia na tę czynność, żywienie maluszków w ten właśnie sposób jest najszybszą i najzdrowszą metodą zaspokajania ich głodu.
Jest komfortowe dla obojga - mama nie musi zabierać ze sobą potrzebnych rzeczy (butla, proszek, ciepła woda) a maluszek nie czeka na zrobienie pokarmu, ma go od razu, od pierwszego głodowego jęknięcia. Szczególnie ważne jest to w środku nocy, pozwala uniknąć dźwięku syreny alarmowej, budzącej wszystkich, łącznie z sąsiadami i ich kanarkiem.
Mleko mamy jest zawsze świeże, o odpowiedniej temperaturze (nie parzymy nadgarstków), no i co najważniejsze, jest na każde zawołanie (przystawienie) w nieograniczonej ilości - nawet jeśli mamy małego pasibrzuszka.
Karmienie naturalne jest bardzo ekonomiczne, nic nie kosztuje, więc nie musimy zbierać rachunków do rozliczenia po osiemnastce dziecięcia, dostaje je od nas w gratisie.
Na zdrowie!
wtorek, 12 lutego 2013
Babskie wyjście z maluszkiem w tle
Zasiadłszy przy zastawionym szklankami do piwa stole, z uśmiechem na twarzy z lekka sztucznawym, położyłam torebkę w sposób umożliwiający mi zerkanie na ekran telefonu komórkowego.
Ponieważ karmię piersią nie mogłam skorzystać z dobrodziejstw złotego trunku, a co za tym idzie, do końca spotkania musiałam zachować pełną trzeźwość umysłu. Nie było to łatwe, bo żeby móc zamienić słówko, musiałam wspiąć się na wyżyny wirtuozerii intelektualnej.
Panienki bawiły się świetnie, świergoliły i trajkotały, ja zaś próbowałam wczuć się w klimat.
Ale myśli moje nieustannie pikowały do domu, gdzie jako wyrodna matka zostawiłam swe biedne, opuszczone i maleńkie dzieciąteczko, które z pewnością płacze w niebogłosy, tęskniąc za swą najdroższą mamunią. Posilając się przepyszną wodą mineralną bardzo starałam się świetnie bawić konwersując z dziabniętymi dziewczętami.
A potem zaczęły się tańce, najpierw z poziomu podłogi, ale to nie wystarczyło, więc trzeba było zająć stół, zepchnąwszy na bok niedopite trunki. Moja cudem uratowana szklaneczka mineralnej dobiegała końca, postanowiłam więc wymknąć się po cichu, zostawiając rozbawione towarzystwo. Nie dane mi było jednak wrócić do domciu, dziewczyny natychmiast mnie wychwyciły i porwały do tańca. I... okazało się, że to najcudowniejsza forma najprzyjemniejszego relaksu. Chwila zapomnienia w egzotycznym rytmie i szybkim tempie.
A w domu przywitał mnie uśmiechnięty tatuś moich dzieci, śpiące dzieciaczki, załadowana zmywarka i wielka szklanka wody dla ochłody :)
Ponieważ karmię piersią nie mogłam skorzystać z dobrodziejstw złotego trunku, a co za tym idzie, do końca spotkania musiałam zachować pełną trzeźwość umysłu. Nie było to łatwe, bo żeby móc zamienić słówko, musiałam wspiąć się na wyżyny wirtuozerii intelektualnej.
Panienki bawiły się świetnie, świergoliły i trajkotały, ja zaś próbowałam wczuć się w klimat.
Ale myśli moje nieustannie pikowały do domu, gdzie jako wyrodna matka zostawiłam swe biedne, opuszczone i maleńkie dzieciąteczko, które z pewnością płacze w niebogłosy, tęskniąc za swą najdroższą mamunią. Posilając się przepyszną wodą mineralną bardzo starałam się świetnie bawić konwersując z dziabniętymi dziewczętami.
A potem zaczęły się tańce, najpierw z poziomu podłogi, ale to nie wystarczyło, więc trzeba było zająć stół, zepchnąwszy na bok niedopite trunki. Moja cudem uratowana szklaneczka mineralnej dobiegała końca, postanowiłam więc wymknąć się po cichu, zostawiając rozbawione towarzystwo. Nie dane mi było jednak wrócić do domciu, dziewczyny natychmiast mnie wychwyciły i porwały do tańca. I... okazało się, że to najcudowniejsza forma najprzyjemniejszego relaksu. Chwila zapomnienia w egzotycznym rytmie i szybkim tempie.
A w domu przywitał mnie uśmiechnięty tatuś moich dzieci, śpiące dzieciaczki, załadowana zmywarka i wielka szklanka wody dla ochłody :)
Dobry tatuś dobry na wszystko
Jak to jest możliwe, że kiedy ja się poświęcam, wstaję w nocy, tańczę z ancymonkiem na ręku i ćwiczę mięśnie przedramienia lulając najsłodszego hantelka na świecie, Tatuś, jak już wstanie od święta w nocy i weźmie potomka na ręce, ten cichnie od razu?
Kiedy Tatuś wraca do domu wieczorem z pracy dzieci biegną w podskokach się przywitać, cieszą się i radują niezmiennie mocno każdego dnia.
Kiedy Mamunia pojawia się na horyzoncie okazuje się, że nagle trzeba pojęczeć, pomarudzić, poskarżyć i ogólnie pokwękolić.
Tatuś po prostu najlepszy jest i basta!
Utuli ciepłym ramieniem, ukoi mruczeniem, uspokoi cierpliwością i ukołysze wytrwałością. Spełni marzenia, zdobędzie gwiazdkę z nieba, znajdzie wyście z każdej sytuacji.
Dziękuję!
Kiedy Tatuś wraca do domu wieczorem z pracy dzieci biegną w podskokach się przywitać, cieszą się i radują niezmiennie mocno każdego dnia.
Kiedy Mamunia pojawia się na horyzoncie okazuje się, że nagle trzeba pojęczeć, pomarudzić, poskarżyć i ogólnie pokwękolić.
Tatuś po prostu najlepszy jest i basta!
Utuli ciepłym ramieniem, ukoi mruczeniem, uspokoi cierpliwością i ukołysze wytrwałością. Spełni marzenia, zdobędzie gwiazdkę z nieba, znajdzie wyście z każdej sytuacji.
Dziękuję!
poniedziałek, 11 lutego 2013
Czas mamy z trójką dzieci
Przy pierwszym dzieciątku, nie mialam czasu nawet na wizytę w toalecie. Dom wyglądał jakby właśnie złożyła mu wizytę Katrina, na obiad były kanapki z szynką (ze względu na szybkość przygotowania), rozwieszanie prania polegało na celnym rzucie na wieszak, prasowania nie było w ogóle, kurz zadomowił się na dobre. Trwało to ładnych parę chwil, gdy na powrót zaczęłam malować swe rzęsy, bo jak już pojawia się makijaż na twarzy, u mnie oznacza to ogarnięcie tematu dzieciowego.
Przy drugim potomku okazało się, że można i obiad ugotować i posprzątać domek.
Kiedy pojawiło się moje trzecie dziecię, zaczęłam pisać bloga.
Matematycznie rzecz ujmując, im więcej ma się dzieci, tym ma się więcej czasu, też dla siebie. Paradoks?
Kto wie, może przy czwartym dziecku, oprócz ogarnięcia dzieci i domu, będę miała czas na codzienny manicure i pedicure, nieśpieszne przejrzenie wszystkich interesujących mnie gazet i portali, malowanie obrazów, jogę, szydełkowanie i delektowanie się poranną kawą a wszystko to w tempie leniwca, tudzież misia koali, przgryzającego swój ulubiony eukaliptus.
Przy drugim potomku okazało się, że można i obiad ugotować i posprzątać domek.
Kiedy pojawiło się moje trzecie dziecię, zaczęłam pisać bloga.
Matematycznie rzecz ujmując, im więcej ma się dzieci, tym ma się więcej czasu, też dla siebie. Paradoks?
Kto wie, może przy czwartym dziecku, oprócz ogarnięcia dzieci i domu, będę miała czas na codzienny manicure i pedicure, nieśpieszne przejrzenie wszystkich interesujących mnie gazet i portali, malowanie obrazów, jogę, szydełkowanie i delektowanie się poranną kawą a wszystko to w tempie leniwca, tudzież misia koali, przgryzającego swój ulubiony eukaliptus.
Portugalia moja miłość!
Nie tak dawno temu, choć czasem wydaje mi się, że minęły lata świetlne, odwiedziłam, według mnie, najpiękniejszy kraj w Europie - Portugalię. Wszystko tam było pięknie niepowtarzalne: gorące słońce, lazurowa woda, uśmiechnięci ludzie, ogromne skaliste wybrzeża, roślinność, smak jedzenia i wina, klimatyczna muzyka, język (w którym się zakochałam), intensywne kolory i malownicze krajobrazy, zapach ziół, zapach słonej wody i świeżo wyciskany sok z pomarańczy.
Zaczęliśmy od południa, smażąc się codziennie w innym miejscu, gdzie na niektóre plaże trzeba było schodzić stromymi schodkami, do innych prowadziły tunele wydrążone w skale, inne prowadziły przez dziką roślinność i trzeba było dużej determinacji, żeby w końcu rozłożyć przysłowiowy kocyk i chwilę poleżakować. Między nadmorskimi wioskami poruszalismy się na skuterze, bo było najciekawiej, najszybciej i najskuteczniej.
Z południa ruszyliśmy w stronę stolicy, podziwiajac urokliwe widoki środkowej Portugalii, gdzie oprócz dzikiego aloesu i upraw wina, niesamowite wrażenie robią sady drzew korkowych, z których wytwarza się po prostu korki :) oraz wielkie połacie ziemi z drzewami pomarańczowymi i cytrynowymi.
Przyjazd do ozdobionej azulejos Lizbony zakończył naszą podróż, ale na szczęście zostało nam parę dni na zwiedzanie dzienne i nocne. Szukając noclegu oglądaliśmy to cudowne miasto, zaglądając w jego małe uliczki. Wszystko to okraszone winem i przejmującą muzyką fado.
Z podróży tej przywiozłam najpiękniejsze wspomnienia, pierścionek zaręczynowy i nieodpartą potrzebę poznania języka portugalskiego, który brzmi jak melodia i przypomina mi mój cudowny czas.
Niektóre szlaki nadają się do zabrania ze sobą najmłodszych podróżników, Portugalia jest zdecydowanie miejscem przyjaznym dla tzw. rodzin z dziećmi. Tym bardziej, że na każdym kroku spotkać można malutkie jaszczurki, które świetnie nadają się do gonienia.
Zaczęliśmy od południa, smażąc się codziennie w innym miejscu, gdzie na niektóre plaże trzeba było schodzić stromymi schodkami, do innych prowadziły tunele wydrążone w skale, inne prowadziły przez dziką roślinność i trzeba było dużej determinacji, żeby w końcu rozłożyć przysłowiowy kocyk i chwilę poleżakować. Między nadmorskimi wioskami poruszalismy się na skuterze, bo było najciekawiej, najszybciej i najskuteczniej.
Z południa ruszyliśmy w stronę stolicy, podziwiajac urokliwe widoki środkowej Portugalii, gdzie oprócz dzikiego aloesu i upraw wina, niesamowite wrażenie robią sady drzew korkowych, z których wytwarza się po prostu korki :) oraz wielkie połacie ziemi z drzewami pomarańczowymi i cytrynowymi.
Przyjazd do ozdobionej azulejos Lizbony zakończył naszą podróż, ale na szczęście zostało nam parę dni na zwiedzanie dzienne i nocne. Szukając noclegu oglądaliśmy to cudowne miasto, zaglądając w jego małe uliczki. Wszystko to okraszone winem i przejmującą muzyką fado.
Z podróży tej przywiozłam najpiękniejsze wspomnienia, pierścionek zaręczynowy i nieodpartą potrzebę poznania języka portugalskiego, który brzmi jak melodia i przypomina mi mój cudowny czas.
Niektóre szlaki nadają się do zabrania ze sobą najmłodszych podróżników, Portugalia jest zdecydowanie miejscem przyjaznym dla tzw. rodzin z dziećmi. Tym bardziej, że na każdym kroku spotkać można malutkie jaszczurki, które świetnie nadają się do gonienia.
niedziela, 10 lutego 2013
Znikające przedmioty
- Synku, gdzie jest ta skrzykaweczka (dozownik do lekarstwa), co się bawiłeś z tatą, że na niby dajesz mu lekarstwo?
- Noooo, nie wiem, gdzieś jest na niby.
- No ale gdzie jest?
- No po prostu znikła (trzyletni synek wydał werdykt).
Dzieci posiadają nadzwyczajną umiejętność gubienia różnych, niezwyle ważnych drobiazgów. Są to zazwyczaj, wymieniony wyżej," dozownik do lekarstw, taśma samoprzylepna typu skocz, niebieska kredka, ostatni puzzel, spinki i gumki do włosów w ilościach hurtowych, kapcie lub jeden, jedna skarpetka (a nie, to pochłania pralka), i inne niezbędne do prawidłowego funkcjonowania przedmioty. W najbardziej potrzebującym momencie, zaskakując wszystkich, okazuje się, że właśnie teraz dana rzecz wsiąkła. I raczej sprawcami, w przeważającej większości, są mali lokatorzy naszych przepastnych mieszkań czyli dzieci, choć nigdy się nie przyznają i są w stanie przysiąc, że w życiu nie widziały drugiego kolczyka mamusi, czy nożyczek do obcinania grzywki. W równie tajemniczy sposób, w jaki zaginęły, znajdują się zguby i to w najmniej spodziewanym momencie. Zdarzyło mi się na przykład znaleźć w koszyku ze skarpetkami dawno zapomniany fragment gry planszowej, z której ostał się jedynie ów kawałek, bierki w torebce podczas służbowego spotkania, sztuczną jaszczurkę w lodówce, oraz około trzymiesięczną kanapeczkę z szynką, pracowicie i starannie wepchniętą w szczelinę między łóżkiem a ścianą. Na szczęście szczelina była na tyle mała, że kanapeczka, choć bardzo chciała, sama nie odeszła. Czekam więc i na dozownik, przekonana, że znajdę go z pewnością, tylko jeszcze nie wiem gdzie i kiedy. Może tym razem na przykład w pojemniku na mąkę?... Nie wiem...
- Noooo, nie wiem, gdzieś jest na niby.
- No ale gdzie jest?
- No po prostu znikła (trzyletni synek wydał werdykt).
Dzieci posiadają nadzwyczajną umiejętność gubienia różnych, niezwyle ważnych drobiazgów. Są to zazwyczaj, wymieniony wyżej," dozownik do lekarstw, taśma samoprzylepna typu skocz, niebieska kredka, ostatni puzzel, spinki i gumki do włosów w ilościach hurtowych, kapcie lub jeden, jedna skarpetka (a nie, to pochłania pralka), i inne niezbędne do prawidłowego funkcjonowania przedmioty. W najbardziej potrzebującym momencie, zaskakując wszystkich, okazuje się, że właśnie teraz dana rzecz wsiąkła. I raczej sprawcami, w przeważającej większości, są mali lokatorzy naszych przepastnych mieszkań czyli dzieci, choć nigdy się nie przyznają i są w stanie przysiąc, że w życiu nie widziały drugiego kolczyka mamusi, czy nożyczek do obcinania grzywki. W równie tajemniczy sposób, w jaki zaginęły, znajdują się zguby i to w najmniej spodziewanym momencie. Zdarzyło mi się na przykład znaleźć w koszyku ze skarpetkami dawno zapomniany fragment gry planszowej, z której ostał się jedynie ów kawałek, bierki w torebce podczas służbowego spotkania, sztuczną jaszczurkę w lodówce, oraz około trzymiesięczną kanapeczkę z szynką, pracowicie i starannie wepchniętą w szczelinę między łóżkiem a ścianą. Na szczęście szczelina była na tyle mała, że kanapeczka, choć bardzo chciała, sama nie odeszła. Czekam więc i na dozownik, przekonana, że znajdę go z pewnością, tylko jeszcze nie wiem gdzie i kiedy. Może tym razem na przykład w pojemniku na mąkę?... Nie wiem...
sobota, 9 lutego 2013
Rad pięć, jak spokojne dziecko mieć
Moim zdaniem sukces jest osiągalny a efekt murowany, jeśli zastosujemy kilka trików, które spisuję na podstawie własnych doświadczeń.
Nie są to tezy naukowe, jedynie moje, empirycznie sprawdzone metody postępowania z maluszkami w wieku do około 6 miesiąca, karmionych wyłącznie piersią, z wyłączeniem okresu kiedy dzieciątko dopada choróbsko a stosowanie ich przez inne osoby odbywa się na ich własną odpowiedzialność :)
Jeśli więc jesteś mamą, która ma to szczęście i może opiekować się swoim kurczątkiem w domu i nie musi codziennie pędzić do pracy, możesz znaleźć parę strof dla siebie.
1. Pierwsza żelazna zasada - dziecko musi być nakarmione do syta, jest to absolutna podstawa. Wtedy jest spokojne i daje sobie nawet czyścić nosek za pomocą tradycyjnej gruszki. Jeśli jednak siedzisz caaaały dzień " z cyckami na wierzchu" a mimo to dziecko jest niespokojne - skontaktuj się z poradnią laktacyjną, bo może to oznaczać, że maleństwo zrobiło sobie z ciebie smoczek a nie, jak to być powinno, bar z nieograniczoną ilością jego ulubionego trunku.
2. Sen to druga rzecz, bez której dzieciątko staje się niebezpiecznie pobudzone. Kiedy jesteś pewna, że mały brzuszek jest wypełniony po brzegi a potomek bardzo chce się skrzywić i tubalnie wyrazić swe niezadowolenie, trzeba mu zapewnić warunki do snu. Jedni lubią ciszę, inni naturalne odgłosy domowe lub spacerowe. Trzeba zbadać, co dana istotka lubi. Z doświadczenia wynika, że każde kolejne dziecko ma większą tolerancję na otaczające go dźwięki, szczególnie dzikie krzyki własnego rodzeństwa.
3. Kiedy punkty 1 i 2 nie dają pożądanego efektu trzeba sprawdzić zawartość pieluchy. Pełna pielucha nie należy (podobno) do komfortowych doznań, trzeba więc szybko wyeliminować przyczynę niepokoju. Z czystą pieluszką świat staje się przyjaźniejszy!
4. Gdy 1, 2 i 3 już zrobiłyśmy a malec dokazuje dalej, może to oznaczać, że się mu nudzi. Wtedy trzeba wspiąć się na wyżyny własnej kreatywności i zapewnić dziecku rozrywkę. Należą do nich: noszenie na rękach, noszenie na rękach i noszenie na rękach. Czasem działają też zabawki (dotyczy to starszych dzieciaczków, około 3-4 miesiąca), puszczanie muzyczki, czy zwyczajne pogaduszki z maluszkiem, które z każdym miesiącem przeradzają się z monologu mamy do uroczego dialogu.
5. Kiedy 1, 2, 3 i 4 są spełnione a dalej jest coś nie tak, tylko spokój może nas uratować...
Polecam!
Nie są to tezy naukowe, jedynie moje, empirycznie sprawdzone metody postępowania z maluszkami w wieku do około 6 miesiąca, karmionych wyłącznie piersią, z wyłączeniem okresu kiedy dzieciątko dopada choróbsko a stosowanie ich przez inne osoby odbywa się na ich własną odpowiedzialność :)
Jeśli więc jesteś mamą, która ma to szczęście i może opiekować się swoim kurczątkiem w domu i nie musi codziennie pędzić do pracy, możesz znaleźć parę strof dla siebie.
1. Pierwsza żelazna zasada - dziecko musi być nakarmione do syta, jest to absolutna podstawa. Wtedy jest spokojne i daje sobie nawet czyścić nosek za pomocą tradycyjnej gruszki. Jeśli jednak siedzisz caaaały dzień " z cyckami na wierzchu" a mimo to dziecko jest niespokojne - skontaktuj się z poradnią laktacyjną, bo może to oznaczać, że maleństwo zrobiło sobie z ciebie smoczek a nie, jak to być powinno, bar z nieograniczoną ilością jego ulubionego trunku.
2. Sen to druga rzecz, bez której dzieciątko staje się niebezpiecznie pobudzone. Kiedy jesteś pewna, że mały brzuszek jest wypełniony po brzegi a potomek bardzo chce się skrzywić i tubalnie wyrazić swe niezadowolenie, trzeba mu zapewnić warunki do snu. Jedni lubią ciszę, inni naturalne odgłosy domowe lub spacerowe. Trzeba zbadać, co dana istotka lubi. Z doświadczenia wynika, że każde kolejne dziecko ma większą tolerancję na otaczające go dźwięki, szczególnie dzikie krzyki własnego rodzeństwa.
3. Kiedy punkty 1 i 2 nie dają pożądanego efektu trzeba sprawdzić zawartość pieluchy. Pełna pielucha nie należy (podobno) do komfortowych doznań, trzeba więc szybko wyeliminować przyczynę niepokoju. Z czystą pieluszką świat staje się przyjaźniejszy!
4. Gdy 1, 2 i 3 już zrobiłyśmy a malec dokazuje dalej, może to oznaczać, że się mu nudzi. Wtedy trzeba wspiąć się na wyżyny własnej kreatywności i zapewnić dziecku rozrywkę. Należą do nich: noszenie na rękach, noszenie na rękach i noszenie na rękach. Czasem działają też zabawki (dotyczy to starszych dzieciaczków, około 3-4 miesiąca), puszczanie muzyczki, czy zwyczajne pogaduszki z maluszkiem, które z każdym miesiącem przeradzają się z monologu mamy do uroczego dialogu.
5. Kiedy 1, 2, 3 i 4 są spełnione a dalej jest coś nie tak, tylko spokój może nas uratować...
Polecam!
Życie pod dyktando, czyje?
Może to słuszne, a może nie, kiedy pojawiło się w naszym życiu pierwsze dzieciątko, instynktownie wiedziałam, że podporządkowanie się rytmowi snu i czuwania dziecka, pozwoli mi na większą swobodę i ułatwi rozplanowanie dnia tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Dzięki takiemu podejściu można uniknąć płaczu i histerii dzieciątka. Wbrew pozorom moje podporządkowanie ułatwia życie mi samej, choć spotkałam się z opiniami, że to skandal, że dziecko rządzi mną i moim życiem, że trzeba uczyć dziecko, żeby to ono się podporządkowało rodzicom. Nic bardziej mylnego. Dziś wiem, że slogan o przewróceniu życia parom do góry nogami po narodzinach potomstwa jest prawdziwy, ale przerażać może osoby nie wiedzące, że kiedy tylko troszkę posłucha się maluszka i wdroży jego rytm, życie staje się piękne - nawet z noworodkiem. Jak tego dokonać opiszę w następnych postach :)
Zimno!
Nie napaliliśmy w piecu, musiałam więc ubrać ciepło wszystkich domowników. Nie będę szpanować, że lubię zimę - raczej bardzo jej nie lubię, choć niesie ze sobą Święta Bożego Narodzenia, Sylwestra, piękne zaśnieżone widoki, szeroką gamę zabaw śnieżnych, od zjeżdżania na sankach, przez śnieżki, do snowboardu. A, no i jeszcze można spotkać tu i ówdzie bałwana (też śnieżnego). Ja jednak wolę upał, turkusową wodę (najchętniej ciepłych mórz), dużo słońca, kremy z filtrami i parasolki w drinkach. Może nie jestem modna ale od kombinezonu narciarskiego wolę skąpe bikini. Słoneczna, ciepła, letnia auro, przybywaj! Czeka na pewno na ciebie wiecej amatorów!
Sztuka jedzenia w różnych warunkach
Będąc stewardessą dostrzegłam, jak szybko dopadł mnie syndrom jedzenia na stojąco. Ponieważ, szczególnie gdy trasa była krótka, nigdy nie było czasu na "zapalenie świec do stołu", stewa musi wyrobić w sobie umiejętność pochłaniania posiłków w pozycji stojącej, w dość szybkim tempie przeżuwając pokładowe żarełko. Smak i skład odżywczy jedzenia serwowanego w samolotowej tacce oraz moje perypetie z tym związane zostawiam do omówienia w oddzielnym poście, gdyż temat to jak rzeka. Będąc mamą siedzącą z trójką dzieci zauważyłam, że tym razem dopadł mnie syndrom jedzenia posiłków w tempie ekspresowym, na stojąco, w przelocie między kuchnią a stołem, przynosząc po kolei zapomniany przez stołowników keczup, mleczko do picia, nie! jednak sok jabłkowy, majonezik, wodę, mamo! siusiu!, mniejszą łyżkę, sól, pieprz i rozmaryn. Gdy uda mi się usiąść jednak już ze wszystkimi, okazuje się, że latając zjadłam już wystarczająco dużo, o czym decyduje mój najmłodszy osesek, głośno mnie informując, że teraz czas na mleczko, on przecież też chce zjeść ze wszystkimi. Jest fajnie... A wszyscy się jednak dziwią, że jem strasznie wolno, jak niektóre przedszkolaki i nigdy nie zjadam swoich porcji. Ciekawe czy będę kiedyś panią z biura na szpileczkach, przeżuwającą leniwie każdy kęs sałatki, podczas dłuuugiej przerwy na lunch... :)
piątek, 8 lutego 2013
Drogi śnie, gdzie jesteś? – ku pokrzepieniu niewyspanych rodziców.
Zawsze
lubiłam długo spać, wylegiwać się godzinami w ciepłej pościeli, najlepiej do 12
w południe, z filiżanką kawy w dłoni przeglądać leniwie prasę, mniam… Kiedy
pojawiła się moja córeczka poczułam jakbym zderzyła się czołowo z rozpędzoną
ciężarówką. Jak to? Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł, że noworodek nie wie co to dzień i noc, że wcześnie wstaje
i w dodatku tak głośno! Jeszcze gorzej było w nocy kiedy tańcząc z maleństwem
zastanawiałam si ę dlaczego można nie lubić spania? Po takich nocach czułam się
jakbym obiegła całą kulę ziemską w tempie galopu, z obciążeniami na wszystkich
członach ciała, łącznie z głową. I gdzie
tu słynna radość z macierzyństwa? Podczas spacerów, w trakcie których
zatrzymanie się na sekundę było absolutnie niedozwolone, bo od razu z głębi
gondoli dochodził donośny głos sprzeciwu wobec mojego „lenistwa” , nurtowało
mnie pytanie czy człowiek może umrzeć z
niewyspania… Minęło parę lat a po tamtym uczuciu zostało tylko wspomnienie
przelane na papier. Na szczęście okazało się, że od braku snu się nie umiera,
szybko wraca się do nieśpiesznych poranków z kawą, a każde małe dzieciątko
prędzej czy później orientuje się, że noc jest od spania. Wiem, że kiedyś, za
kilkanaście lat znowu będzie zarywało noce, ale już z własnej woli i bez mojego
uczestnictwa.
Oko za oko, ząb za ząb
Dziś się okazało, że mój trzyletni synek, w naturalny sposób i z
ogromnym wdziękiem, stosuje prawo odwetu „oko za oko…”. Kiedy odebrałam
go z przedszkola, w którym był pierwszy raz, oznajmił mi z poważną miną:
„mamuś, kiedy ty się zmniejszysz, to ja cię zaprowadzę do przedszkola,
zostawię cię tam i ty się będziesz denerwować”.
No to się zaczęło
Na dobre i na złe, w deszczu i słońcu (aktualnie w śniegu), w humorze
lub przy jego braku, już nie ma odwrotu… Będę przelewać swe cenne myśli
na wirtualne karty tegoż blogu! Hip hip hura – sezon na bloga
rozpoczęty!
Subskrybuj:
Posty (Atom)