środa, 22 stycznia 2014

Po 22-giej

Zwykle zaczynam dzień dość wcześnie, niekiedy bladym świtem, a godziny pobudki uzależnione są od łaskawości najmłodszego aktualnie dziecięcia. Potem ubieranko, śniadanko, zabawianko. Szkoła, przedszkole a w międzyczasie obowiązki, o których chyba nie warto pisać, bo są medialnie nieatrakcyjne, a i tak każdy wie o co chodzi.
Potem wszyscy razem usiłujemy przeżyć wspólnie popołudnie i choć kocham to ponad życie to w okolicach godziny 18-tej kąciki ust samoistnie kierują się ku górze, co zwiastuje poprawę nastroju, bo "została już tylko godzinka do ujarzmienia potworków".
Bo o 19-tej kąpiel, a potem... wydarzenia dzieją się piorunem. I wszystkie gnomki po kolei padają uśpione różnymi metodami, nie mogąc się oprzeć błogiemu uczuciu ciężkich powiek. Błogiemu, oczywiście, tylko gdy leży się w łóżku na zaprzyjaźnionej poduszce.
Bo jak się siedzi i monotonnym tonem czyta po raz setny o rezolutnej dziewczynce i jej przygodach to ciężkie powieki dalekie są od wywołania uczucia błogości. Po takiej sesji trzeba się wziąć w garść. Dla otrzeźwienia umyć twarz lodowatą wodą, poszczypać się w policzki, zrobić dziesięć pajacyków, w przeciwnym wypadku stan taki grozi upadkiem z wysokości z powodu nagłego i niepohamowanego zaśnięcia.
Lecz gdy człowiek oprzytomnieje i roztoczy przed sobą wizję uroczego bo "wolnego" wieczoru, zaczyna być miło. Już tylko relaks. Uwielbiam koło 22-giej usiąść z winem, książka i ołówkiem w dłoni.
-I z mężem! - upomina się mąż.
-Owszem, po to żeby podać wino - uwielbiam swoją ciętą ripostę.
I tak miło sobie gwarząc spędzamy cenne, wspólne minuty aż do chwili gdy z pokoju najmłodszego nie odezwie się tenże, obudzony nigdy nie wiadomo czym. Ale... takie wieczory marzeń typu "papierosy, kawa, ja" (za Hey), które w moim śnie brzmią "wino, książka, ja" niestety na razie nie zdarzają się często. Może to i dobrze, bo alkoholizm nie śpi. Ale pomarzyć dobra rzecz :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz