piątek, 20 grudnia 2013

Od żartu do czynu

Że posyłanie sześciolatków do pierwszej klasy jest złe, (nie) każdy rodzic dobrze wie.
Opinia rodzica przeciwstawiona jest opinii psychologa z poradni pedagogiczno-psychologicznej (nie umniejszając kompetencjom psychologów, szydząc jedynie z nieszczęsnej ustawy), który okazuje się lepiej znać cudze dziecko od jego własnych rodziców, bo to właśnie ta osoba władna jest wydać werdykt czy dziecko nadaje się do szkoły czy nie. Na próżno idą obserwacje rodziców, znających swe dziecko od kołyski, towarzyszących mu na każdym etapie rozwoju. Opinia wydawana jest na podstawie obserwacji trwającej zaledwie chwilę - w porównaniu z obserwacjami rodziców.
Jeśli dziecko nie zdradza ewidentnych, widocznych oznak późniejszego (ale nie opóźnionego, stwierdzonego klinicznie) rozwoju to do szkoły pójdzie. Nawet wtedy, jeśli rodzic jest pewien, że akurat jego dziecko nie jest gotowe, bo jest np. niedojrzałe emocjonalnie, bo może wpędzić go w rozmaite frustracje, bo sobie nie radzi i z tego powodu przypnie mu się łatkę kiepskiego ucznia już na cały okres jego szkolnej edukacji. A wszystko to za sprawą chorej reformy.

Czyli jednym słowem, jeśli nie będzie rewolucji w postaci odwołania ustawy albo chociaż pozostawienia rodzicom decyzji czy ich dziecko nadaje się do szkoły, prawdopodobnie rodzice, chcąc uratować swoje dzieci, szczególnie te urodzone pod koniec roku, będą musieli kombinować na zasadzie "Polak potrafi". I choć brzydko kojarzy się „kombinatorstwo” możliwe, że rodzice będą zmuszeni do takiego działania, by ratować maluchy.

Jednym z pomysłów, rzuconych w ramach żartu, jest pomysł rozpoczęcia przez niespełna 6 letnie (bo np. grudniowe) dziecko edukacji domowej. Dziecko uczy się pilnie przez cały rok, a na końcu okazuje się, że surowa nauczycielka-mama nie może dać uczniowi promocji, i postanawia go posłać, po porządną edukację do "normalnej" szkoły, do pierwszej klasy, ale już jako siedmiolatka. Sprytne prawda?

No, ale skoro opinia rodziców nie jest nic warta, bo liczy się szczątkowa obserwacja i kilka testów, przeprowadzonych przez zawodowego ale nie znającego dziecka, psychologa, to chyba nie pozostaje nam, rodzicom nic innego jak stosować wszelkie chwyty. A wszystko przecież tylko/aż dla dobra naszych dzieci.

Jaką jeszcze kreatywnością, pomysłowością, sprytem będą musieli wykazać się rodzice, by nie narażać dziecka na stres i z góry nie skazywać go na porażkę, bo raczej dziecko, które będzie miało (wcale w nie tak rzadkich przypadkach) 5 lat i 9 miesięcy nie poradzi sobie z programem (albo będzie to okupione wielkim trudem, co może zniechęcać w ogóle do nauki), w którym pierwszaki uczą się pisać i czytać się, choćby było najzdolniejsze, nie mówiąc o przeciętniaczkach, których jest najwięcej. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz