Nie ma chyba nic przyjamniejszego niż gdy po dusznym dniu przychodzi ciepły lecz orzeźwiający jak dobrze schłodzona, pomarańczowa oranżada, letni, miękki deszcz.
W oddali słychać burzę, błyskają pioruny a wzmagający się wiatr, jak nadmorska bryza, oczyszcza atmosferę, ciało i umysł. Krople mistrzowsko, z delikatnością dziecęcych paluszków stukają o parapet, jak wirtuoz na pianinie.
Roślinność bucha zielenią, niczym już nie powstrzymywana, kwiaty rozwijają swe kolorowe, pachnące pąki, drzewa nagle stają się gęste od młodych, zielonych liści. Wszystko w jednej sekundzie.
A potem robi się na chwilę cicho, burza odchodzi, deszcz ustaje, i od nowa ptaki zaczynają śpiewać, samochody jeździć, dzieci hałasować, psy szczekać. Okoliczne odgłosy wracają do normy: sąsiad meloman puszcza z powrotem swoje umc umc, bandy urwisów biegają krzycząc i śmiejąc się, samochody trąbią, motocykle osiągają zawrotne prędkości w kilka sekund o czym informuje przeraźliwy ryk silników, koty miauczą, samoloty latają tuż nad głowami, telefony dzwonią, radio ciut za głośno komentuje rzeczywistość.
Doskonale rozumiem wtedy doktora Fausta, nawet jeśli wypowiedział swe słynne słowa w innych okolicznościach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz