piątek, 10 maja 2013

To już nasze! Polskie!

Zaczęło się od tradycyjnego pytania "po ile?". Usłyszawszy cenę nie zlękłam się na szczęście na tyle, żeby uciec. Dwóch sprzedawców było wyraźnie zadowolonych, że w końcu ktoś podszedł do ich prowizorycznego stoiska, skleconego naprędce ze starego stolika i ogrodowego parasola. A czy to są polskie truskawki? -spytałam chcąc przerwać męczącą chwilę ciszy, gdy jeden z panów, z charakterystycznym dla dzieci jak wykonują ciężką, umysłową pracę, wywalonym języczkiem odważał prawie precyzyjnie pół kilo dość świeżych owoców. Usłyszawszy zdawkowe potwierdzenie drążyłam dalej.
Ale to chyba szklarniowe, spod folii? - popisałam się branżowym językiem i znajomością tematu, co wywołało u obu panów nieoczekiwany wybuch radości. Przez chwilę widziałam ich jak rzucają się na ziemię, rechoczą i tarzając w kurzu trzymają się za obolałe od śmiechu brzuchy.
Pani! - powiedział w końcu jeden z nich uspokoiwszy oddech- no pewnie, że szklarniowe, przecież za zimno na "z pola".
Po dokonaniu transakcji odeszłam zadowolona z polskich truskawek i z tego, że mogłam być dowcipem dnia dla obu handlowców.
Potem tylko coś mnie tknęło, odezwała się moja wrodzona podejrzliwość i podpowiedziała, że ich entuzjazm  wywołany moim pytaniem mógł się wziąć z faktu, że truskawki na przykład były pochodzenia hiszpańskiego oraz zostały zakupione w Auchanie na promocji?
Tak czy inaczej, po tak długiej zimie, naprawdę smakowały wyśmienicie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz