Korzystając
z pięknej, słonecznej, letniej pogody postanowiliśmy weekendowo uprzyjemnić
dzieciaczkom czas i zorganizować im romantyczną wycieczkę statkiem po Wiśle.
Nie znając rozkładów ani nie mając konkretnego planu mieliśmy dzieci zabrać
mniej więcej w okolice, gdzie zdawało się nam, że mogą jakieś stateczki albo
słynne rzeczne tramwaje zabierać spragnionych wrażeń pasażerów.
Zanim
wyruszyliśmy z domu dzieci zdążyły
pokłócić się, czym popłyniemy, statkiem czy łódką. Udało się rozjemczo ustalić, że zobaczymy co będzie
dostępne na miejscu. Zrobiwszy pyszne i niezbędne na wyprawę kanapki,
spakowawszy banany i napoje wreszcie ruszyliśmy w kierunku umożliwiającym nam
skorzystanie z lokalnej atrakcji w postaci rejsu po rzece.
Zaparkowaliśmy
w okolicach mostu Gdańskiego i
postanowiliśmy spacerkiem poszukać przystanku wodnego środka transportu. Na
bulwarze przywitało nas słońce, szum wody, smrodek nadbrzeża i komary.
Brązowo-ruda woda zachęcała raczej do ucieczki z miejsca rozrywki, ale dzieci
były nieugięte i niezrażone. Po przejściu zaledwie kawałka spostrzegliśmy miejsce
do cumowania i rozkład „jazdy” promu, który sprawnie przewozi pasażerów na
drugi brzeg w pobliże warszawskiego ogrodu zoologicznego. Dzieciątka bardzo ucieszyły się z tak
nieoczekiwanego obrotu sprawy i w ten oto sposób znaleźliśmy się w zoo. Zawsze
lepiej jest mieć jakiś cel podróży, szczególnie jak się jest w wieku przedszkolnym,
a zwłaszcza jeśli tym celem jest zoo.
Prom
przypłynął wkrótce po tym jak go żeśmy znaleźli. Wnieśliśmy nasze manatki (wózek,
rower, hulajnoga) na pokład i rozsiedliśmy się wygodnie na szarych krzesełkach.
Ale prom nieoczekiwanie równie szybko przewiózł nas na drugą stronę. Nie
zdążyliśmy popodziwiać widoków, opalić się, zjeść stada kanapek, pograć w
karty, skorzystać z toalety, której nie było, zrobić pamiątkowych zdjęć (jedno się udało :)) ani, na
szczęście, znudzić się.
W drodze
powrotnej natknęliśmy się na spory i dość nerwowy, czekający na prom, tłumek,
który rzucił się do wąskich drzwiczek niczym lew na swoją ofiarę.
Postanowiliśmy odczekać na swoją kolejkę, tym bardziej, że częstotliwość kursów
była duża, istniała więc szansa, że na któryś się
załapiemy. I znów przez około dziesięć minut mogliśmy pobyć wilkami morskimi,
aż do zejścia na ląd.
Dzieci
były zachwycone. Na rzeczne stwory nie natrafiliśmy, nie licząc kilku
korzystających z kąpieli słonecznych i przesiadujących na plaży. Nie było też
sztormu, czego obawiał się mój środkowy pirat. Było za to szczęście na małych
twarzyczkach, bo okazało się, że wycieczka rzecznym promem była niczym wisienka
na torcie i dodała smaczku prozaicznej wyprawie do zoo.
Więcej wkrótce na portalu http://wsumie.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz